Umawiałyśmy
się na wyjazd na początku czerwca. Ula jeszcze nigdy nie była w górach.
Niestety nie udało się. Teraz, była to prędka decyzja. Konieczny wyjazd do
Wrocławia można by połączyć z Tatrami.
W niedzielę
pojechałyśmy do Wrocławia, a w poniedziałek z samego rana , Kraków i dalej
Zakopane. Zakładałam, że około południa będziemy na miejscu, wiec jeszcze jakiś
spacerek dolinką. Niestety, gehenna zaczęła się już na autostradzie przed
Krakowem. Droga w remoncie, jeden pas w każdą stronę, wahadłowe przejazdy itd.
Zakopianka nie była nic lepsza.
Chyba w
takich korkach, jak tym razem, jechałam po raz pierwszy. Do tego upał. Do
Zakopanego dojechałyśmy z dwu godzinnym opóźnieniem i ja byłam jak nigdy
zmęczona.
Ponieważ na
naszej kwaterze umówiona byłam na wieczór, z trasy zadzwoniłam, że będziemy
około południa. Pan zapewnił, że będzie ktoś na nas czekał. Marzyłam tylko o
prysznicu. Niestety, w pensjonacie „Asta” drzwi były zamknięte i na nic zdało
się dzwonienie. Dopiero po telefonicznych interwencjach, udało nam się
zainstalować w naszym pokoju.
Za 40,- zł
za nocleg, niezbyt ciekawie, ale była ciepła woda i czysta pościel. Niestety
firanki nie widziały wody chyba od początku świata, a co najmniej od kilku lat.
Nie przyjechałyśmy jednak siedzieć w pokoju, więc łazienką i łóżkiem się
zadowoliłyśmy. Miała być jeszcze lodówka dla gości. Ale o tym potem. Teraz
kąpiel i wybrałyśmy się do centrum. Nadal było gorąco, ale zaczęło się
chmurzyć. Byłyśmy w połowie drogi jak zerwała się ulewa. Nie trwała zbyt długo,
więc poszłyśmy dalej.
W knajpach
nie było zbyt dużej frekwencji, więc wolny stolik zaraz się znalazł. Nim
skończyłyśmy jeść, przestało padać, a nasze nieco mokre ubrania wyschły. Pojechałyśmy na Gubałówkę.
Szczyty Tatr
Bielskich srebrzyły się w słońcu.
Niestety
trochę wiało, więc prędko zjechałyśmy na dół. Pozostało
Pęksowe Brzysko…
Koliba i Atma
, ale tylko z zewnątrz…..,
spacer po
Krupówkach, słońce odbijające się na Giewoncie
i nadzieja,
że następnego dnia nie będzie padało.
W „Aście” schowałyśmy zakupiony prowiant do lodówki dla
gości i poszłyśmy spać.
Pierwszy
ranek, jak każdy zresztą, powitał nas piękną pogodą.
Pobudka bez budzika, poranna toaleta, śniadanie i wyruszamy
na Słowację do doliny Rohackiej. Taki był plan, niestety, chyba że bez śniadania, ponieważ prowiant w lodowce, do której nie ma dostępu.
Drzwi zamknięte i koniec. Widocznie uważają, że o 6 tej godzinie się jeszcze
śpi, a nie planuje wyjście w góry. Wniosek z tego że, jeśli śpisz w Aście, nie
korzystaj z lodówki, pomimo że jest to w
ofercie.
W końcu z
opóźnieniem, ale wyjechałyśmy. Chochołów – Sucha Hora – Vitanowa – Orawice
-
- Zuberec i dalej Zuberską Doliną na parking do Zwerowki.
Tutaj,
tylko zmiana obuwia i w drogę – w dolinę Rohacką.
Początek,
to godzinny spacer asfaltem. Potem zmieniłyśmy kolor szlaku i weszłyśmy na
ścieżkę przez niezbyt wysoki las i zarośla, wzdłuż Spadowego Potoku, aż do
Rohackiego wodospadu.
Dalej szlak
prowadził bardziej stromo, do podnóża Doliny Spalonej.
Po drodze
mijamy niewielkie jeziorko – Zielony Stawek,
Dalej, wśród
kosodrzewiny schodzimy do Tatliakowego
Jeziorka.
To ostatnie
na trasie tego dnia. Mieści się tutaj niewielki bufet, ale zamówione „haluszki
z bryndzą” niezbyt nam przypadły do gustu.
W rejonie
jezior Rohackich prowadzi ścieżka dydaktyczna. Jest tam bardzo bogata szata
roślinna. Mam wrażenie, że nigdzie dotychczas nie spotkałam takiej roślinności
jak właśnie tam.
Powrót do
Chaty Zwerowka, podobny jak od Morskiego – 6 km asfaltową drogą.
Wracając do
Zakopanego zatrzymałyśmy się jeszcze w Brestowej, w Zuberskim Muzeum Ziemi
Orawskiej. Jest to skansen budownictwa orawskiego, który warto zobaczyć.
Drugi dzień
przeznaczyłam na nasze dolinki. Z Nędzówki , czerwonym szlakiem, przez Staników
Żleb na Miętusi Przysłup. Ścieżka przez las, ale pokazuje się też Giewont,
Zakopane, Dolina Miętusia i Czerwone Wierchy.
Nawet na
tak, wydawałoby się, niepozornym szlaku spotykamy sporo osób, a na Miętusim
mamy bardzo liczne towarzystwo. Miło jednak posiedzieć wśród traw, ogrzewać się
w słońcu i słuchać śpiewu ptaków, w tak pięknym otoczeniu.
Chcę też
pokazać Uli kolejne piękne miejsce. Polana w Dolinie Małej Łąki. Ruszamy znaną
mi już ścieżką w tym właśnie kierunku.
Tutaj tylko raz był spokój i oprócz mnie tylko
jedna osoba. Na to trzeba czekać niestety do października.
Ula dziwiła
się wczoraj, – po co w upale, biorę termos z herbatą. Teraz już wie. Wkrótce
ruszamy dalej. Nad Reglami do Strążyskiej. Nie jest to wcale spacerowe przejście,
ale wszystkiego trzeba spróbować. Wiele osób idzie tędy na Giewont. Sapią i pytają czy jeszcze daleko.
Myślę że nie znali realiów, bo mogli wchodzić łatwiejszą drogą.
W Strążyskiej
naturalnie tłoczno i gwarnie. Zatrzymamy się tutaj na dłużej. Podają pyszną
zupę borowikową z kluseczkami. Na początek smakuje nam chleb ze smalcem ,
kiszony ogórek i KAWA.
Podeszliśmy
do Siklawicy. Spływa spod samego Giewontu, a potem słuchając szumu strumienia
wracamy do Zakopanego.
Jeżeli jutro mamy jeszcze gdzieś iść, to Ula
musi kupić odpowiednie obuwie. Adidasy nie są na górskie szlaki. Planujemy też zrobić inne zakupy. Z
pierwszego pobytu w górach, oprócz wrażeń, trzeba przywieźć pamiątki.
Wieczorem
Ula pyta o Dolinę Pięciu Stawów. Wyraża ochotę pójścia tam. Ucieszyłam się, bo
chciałam pójść do Morskiego, ale asfalt mnie przerażał, a w „Piątce” byłam
dawno. Mamy więc plan na następny dzień.
Na
wszelki wypadek nie korzystamy z lodówki dla gości i rano bez problemów
wyruszamy. Busem do Palenicy. Na trasie do Wodogrzmotów nie ma jeszcze
większego tłoku. Miejscami trwają już
prace remontowe. Jeszcze w sierpniu mają
tą drogę zamknąć, aż do Morskiego. Nie spieszymy się, a ludzi przybywa. Na moście, przy Wodogrzmotach,
wszyscy się zatrzymują. Jest to dobry punkt widokowy na wodospady.
Za
Wodogrzmotami w prawo zielonym szlakiem , piękną doliną Roztoki ruszamy do
Pięciu Stawów. Najpierw dosyć stromo pod górę, leśną ścieżką wzdłuż potoku
Roztoki. Im wyżej
las staje się rzadszy i odsłaniają się widoki. Kozi Wierch, Buczynowa Dolinka z
Buczynowym wodospadem, Dolina Roztoki, Wołoszyn.
Wkrótce
docieramy do największego wodospadu w polskich Tatrach . Z wysokości 70 m.
spadają dwie / czasem ponoć trzy / olbrzymie strugi wody Wielkiej Siklawy.
Będąc tutaj
przed laty, ludzi było znacznie mniej. Dalsze strome podejście zaprowadziło nas
do ścieżki wśród kosodrzewiny i nad brzeg pierwszego stawu.
Stąd do
schroniska parę kroków. Jest to jedyne schronisko w polskich Tatrach, do
którego nie ma dojazdu, a ceny wbrew pozorom nawet niższe niż w innych. Należy
nam się odpoczynek i posiłek.
Jesteśmy
pełne zachwytu dla tego miejsca. Jednak zbyt długo nie można tutaj zostać.
Czeka nas jeszcze droga w górę, a potem zejście przez Świstówkę do Morskiego.
Ze
Świstówki widać cztery z pięciu stawów….
…ale nie
tylko. Kłania nam się Dolina Rybiego Potoku, Czarny Staw, Morskie Oko i całe
ich otoczenie.
Przy
schronisku nie było już tłoku. Cisza i spokój. Najchętniej pozostałabym tutaj
do zachodu słońca, ale czeka nas jeszcze 9 km asfaltu.
Trzeba
niestety wracać. Po ciemku można natknąć się na niedźwiedzia. Czasem tutaj
grasują. Jutro czeka nas powrót nie tylko ze szlaku, ale do domu. Aby uniknąć
tłocznej zakopianki wracaliśmy przez Zubrzycę Górną i Zawoję. Na autostradzie w
okolicach Opola złapała nas burza i ulewa.
Miałyśmy jednak
szczęście. Tydzień później przeszła tutaj trąba powietrzna.
2 komentarze:
Skansen jest boski, uwielbiam tego typu zabytki. Ostatnio byliśmy w skansenie podczzas wizyty w Toruniu.
Jeśli interesują cię skanseny to zapraszam na stronę https://namojejmapie.blogspot.com tam znajdziesz ich więcej.
Prześlij komentarz