poniedziałek, 22 stycznia 2018

Uzależnienie - 2005 rok

          Po nieudanym pobycie latem 2004 roku, pozostał cały rok oczekiwań na następne spotkanie. Wobec niespełnionych oczekiwań minionego lata, ten rok był strasznie długi. Ale już wiosną poszły w ruch ponownie mapy, przewodniki itp. Przygotowane zostały trasy z uwzględnieniem czasu przejść, z podziałem na dłuższe i krótsze. Plan przewidywał tygodniowy pobyt. Podchodziłam do niego z pewną rezerwą. Miałam jednak ciche marzenie, że uda się zrealizować z niego chociaż część. Pozostała jeszcze kwestia wyboru okresu wyjazdu. Chociaż nie mogłam się go doczekać, wyjazd zaplanowany został dopiero na połowę sierpnia, ponieważ, jak mówią informatory w lipcu występują w górach największe deszcze. W lipcu zarezerwowałam noclegi w Zakopanem Olcza / dzielnica Zakopanego/ i czekaliśmy. Oczywiście nie bezczynnie. Codziennie śledziłam w górach pogodę.
Było jak w kalejdoskopie. Słońce, deszcz, mgła a nawet na początku sierpnia spadł śnieg. Nadszedł czas wyjazdu / noclegi zostały opłacone od 14 sierpnia/,  rano więc wyruszyliśmy. Wieczorem byliśmy na miejscu. Z podwórka naszych gospodarzy widoczne były znane szczyty – Giewont, Kasprowy i inne. Na przywitanie góry się spisały. Również rano widok przez okno zachęcał do wymarszu.


         Zgodnie z zasadą, aby najpierw się zaaklimatyzować, na pierwszy spacer wybraliśmy dolinę Białej Wody na Słowacji. Samochodem pojechaliśmy na Łysą Polanę. Po drodze oczywiście zatrzymując się na Głodówce.


 
           Widok z tego miejsca zawsze zachwyca. A zwłaszcza jak się jest po raz pierwszy.



           Na Łysej Polanie przekroczyliśmy granicę. Zaraz za przejściem, po słowackiej stronie, jest duży parking / można płacić w złotówkach i rozmawiać po polsku/. Po przejściu mostu na Białce rozpoczyna się niebieski szlak, który prowadzi na polski Grzebień. Spacerowy szlak, wśród drzew. Miejscami odsłania się potok. Trasa w sam raz na aklimatyzację.
  






           Z Polany Biała Woda rozciąga się widok na Młynarza, Wysoką, Żabie Szczyty, Rysy i Mięguszowieckie. Na polanie stoi zamieszkały budynek – leśniczówka.




          My idziemy dalej. Droga nadal wije się wśród lasu i przeplata ze strumieniem. Na niewielkiej polance stoi szałas. Można przekąsić coś ze swojego prowiantu. Posiedzieć, posłuchać ptaków i pójść dalej. My wracamy. Na początek wystarczy. Nad szczytami zaczynają zbierać się mgły.


             W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Jaszczurówce. To co należy zobaczyć w tym miejscu to Witkiewiczowska kapliczka.




      Dalej spojrzenie na góry z Toporowej Cyrhli…. Zbiera się na nimi coraz więcej mgieł……


              I jedziemy do Zakopanego. Przejazd pod krokwiami.




       Oby udało się gdzieś zaparkować w pobliżu Krupówek. Nie jesteśmy przecież dorożką, ale  po chwili jesteśmy wśród tłumu ludzi. Można tutaj spotkać zbójnika, czarnego baranka, trochę sfatygowanego misia do foto i przejechać się dorożką,….


           My wjeżdżamy na Gubałówkę, ale nadchodzące w dużym tempie mgły zakrywają cały widok.

           Pobędziemy chwilę, i zjedziemy na dół poszukać ciepłego miejsca, aby coś zjeść.
Najbliżej jest Gazdowa Kuźnia. Sprawdzone miejsce, gdzie serwują smaczne dania, o ciekawych regionalnych nazwach. Po posiłku i odpoczynku – Krzeptówki…




… kościół będący podziękowaniem górali za uratowanie życia Papieża Jana Pawła II, oraz kaplica Matki Boskiej Fatimskiej. Tutaj też znajduje się ołtarz Papieski – z wizyty Papieża w Zakopanem.
          Ostatni widok tego dnia, to zupełnie niewidoczne góry. Mgła, mgła i jeszcze raz mgła. Aż strach pomyśleć co może być następnego dnia.


          Pierwszy dzień był udany, ale w nocy lało. Pomimo to, ranek nie wyglądał aż tak strasznie. Było mglisto, chmurnie, ale bez deszczu. Ze względu  na niepewną pogodę wybraliśmy się do Kościeliskiej. Tam można iść nawet w deszczu. Liczyliśmy jednak, że może się poprawi. Godzina wyjścia na dalekie wyprawy nie była najlepsza. O 11 tej byliśmy dopiero w Kirach. To bardzo późno. Nad górami snuły się  nadal mgły. Na wędrówkę wybrało się jednak dużo ludzi.





          Te mgły też miały swój urok, a oprócz widoków było świeże powietrze, spacer i inne walory. Kapliczka zbójnicka, chatka góralska dla strudzonych, spotkanie dwumiesięcznego uroczego urwisa - owczarka,  czy pasące się stado owiec i pilnujący je owczarek.



            Zaczęło się też przejaśniać. Trochę dziwiliśmy się schodzącym z Jaskini Mroźnej, jak musiało być tam mokro po nocnym deszczu. Spacer Kościeliską był jednak bardzo przyjemny. Potok szumiał i zaczęło przebłyskiwać nawet słońce.






  
        Zgodnie z planem marszruty, na trasie był Wąwóz Kraków. A zatem ruszyliśmy. Były drabinki, łańcuchy i haki, .a  po wyjściu z Wąwozu na Hali Pisanej kolorowo i kwitnąco.





            Kolejnym punktem jest schronisko na Hali Ornak. Idziemy zgodnie z czasem na mapie.


           Przeszliśmy już sporo kilometrów, więc spojrzenie na otoczenie i  trzeba naładować „ akumulatory” .
           Następnym etapem był Staw Smreczyński. Tylko pół godziny drogi od schroniska, czarnym szlakiem, po łatwym terenie. Miejsce urocze, niestety jego urok  zakłóciła hałaśliwa grupa dzieci i młodzieży, która dotarła tam razem z nami. Nikt z ich opiekunów nie raczył zwrócić im uwagi, że nie są tam sami i że to nie stadion.
         Wielkie lustro, w którym przeglądają się szczyty, znajduje się na wysokości 1.227m n.p.m. i robi wrażenie.


 
            Po powrocie do schroniska trzeba podjąć szybką decyzję – idziemy dalej zgodnie z planem, czy wracamy Kościeliską.? Czas przewidywany na przejścia pokrywa się z faktycznie wykorzystanym, ale niestety wyszliśmy znacznie później niż powinniśmy. Szybkie obliczenia ile potrzeba na przejście Doliną Tomanową, przez Chudą Turnię i powrót do Kir. Do ósmej jeżdżą busy, no i robi się ciemno. Nie czujemy zmęczenia. Niebo się rozjaśniło. Powinniśmy zdążyć.            Wchodzimy więc na zielony szlak Doliny Tomanowej. Ścieżka biegnie na przemian lasem i polankami. Słychać szum strumyka albo upajającą ciszę. Zaczyna przygrzewać nawet słoneczko.
           Czasem mijamy jakiegoś człowieka idącego z naprzeciwka. Nie można jednak powiedzieć, żeby był ruch. Pachną trawy i las. Można podziwiać widoki dookoła.







        Po dojściu do czerwonego szlaku zatrzymujemy się na chwilę, aby odpocząć, ale też nasycić się widokiem, wszystkim. Stąd tylko pół godziny do Tomanowej Przełęczy, a jednocześnie granicy państwa. Przejścia na stronę słowacką nie ma. My tam jednak nie pójdziemy, czas nagli, a mamy jeszcze sporo do przejścia. Pojawiają się też pierwsze mgiełki.



            Ruszamy dalej zielonym na Chuda Przełączkę / 1.850 m n.p.m./ i Chudą Turnię / 1.858 m n.p.m./, czyli trzeba dotrzeć do czerwonego szlaku wiodącego z Ciemniaka / 2.096 m n.p.m./ Droga staje się coraz trudniejsza. Wysokość robi swoje, podejścia są coraz bardziej strome. Dochodzi sypiące się podłoże / jak po żwirze/.
         Mgły zasłaniają widoczność. Ale nadal jest co podziwiać. Z góry ścieżka na dole, którą szliśmy wygląda jak niteczka. Uwieczniamy na zdjęciach naturalne kompozycje góry – mgły – i chmury. I w tym bezkresie tylko nasza trójka.





                 W pewnym momencie Asia zasugerowała, że aby wejść na czerwony szlak , trzeba przejść przez Ciemniak? Nie wiem dlaczego, ale chyba przez zmęczenie zwątpiłam i przejęłam Asi myślenie i się przeraziłam. Niestety na Ciemniak nie wejdę, ale aby wrócić tą samą trasą, to też już niemożliwe. Jestem już mocno zmęczona. Robimy chwilę odpoczynku i nagle z mgły wyłaniają się dwie osoby. Pytamy jak daleko do czerwonego szlaku i najważniejsze, czy prowadzi w dół czy tylko do góry. Na szczęście nie musimy się obawiać, jeśli się dobrze dogadaliśmy ze spotkanymi Japończykami – dojść do czerwonego i w dół. Kiedy doszliśmy do Chudej Turni otaczała nas” mleczna ściana”, która gęstniała z minuty na minutę.  Trzeba się spieszyć, bo wkrótce będzie ciemno.
          Na skrzyżowaniu szlaków zrobiliśmy ostatnie zdjęcie, potem już trzeba było uważać, aby nie zejść z wyznaczonej ścieżki. Skały były śliskie od wilgoci. Szkoda, że nie można było już nic podziwiać. Zejście Twardym Upłazem było okropne. Na wysokości kosodrzewin było już prawie ciemno. Podczas ostatniego spojrzenia na mapę / ledwo widoczne, a latarka została na kwaterze / widziałam, że za mostkiem skręcamy w prawo. Kolorów szlaku też już nie było widać.
           Zeszliśmy wreszcie w dół. Był mostek, więc w prawo i za chwilę będziemy w Kirach. Może jeszcze będzie jakiś ostatni bus, chociaż ósma już minęła? Szliśmy przez las. Droga była twarda, a nad głową jeszcze prześwitało niebo. Tylko ten strumień dziwnie płynął po prawej stronie drogi, a idąc Kościeliską w stronę Kir powinno być odwrotnie. Nie było szans aby coś zobaczyć na mapie . Czy idziemy dobrze? A jeśli nie to dokąd?
         Mam przy sobie numery do TOPR. Alarmowy jest do poważniejszych spraw, ale do informacji można przecież zadzwonić. Miły głos z drugiej strony telefonu zapytał skąd przyszliśmy i czy przechodziliśmy przez mały mostek? Więc jeśli teraz mamy strumień z prawej to idziemy na Przysłup Miętusi. Ach, jak to dobrze że teraz są komórki. Szybki odwrót do mostku. Już go nie było widać, tylko głośny szum wody na niego wskazywał. Od tego miejsce powinniśmy iść w lewo Gdy weszliśmy na drogę w Kościeliskiej było już zupełnie ciemno. Przechodząc, na pewnym odcinku słychać było tylko dzwoneczki owiec. Rano się tu pasły teraz spały. Dobrze, że spały też niedźwiedzie.
          Takich spóźnialskich jak my było więcej, ale w Kirach mieli na parkingu swoje  auta . Była dwudziesta pierwsza .Ciemno, żadnego busa i do Zakopanego daleko. Autostop teraz nie działa.
Na szczęście ktoś ze spóźnionych jeszcze bardziej niż my wiedział, że pojedzie jeszcze ostatni PKS. Nadjechał też busik, którego wysłali po ostatnich turystów z Chochołowskiej.
           U Stachoniów byliśmy o dwudziestej drugiej. Zmęczeni, ale zadowoleni. Pełni wrażeń i właściwie już wspomnień. I mądrzejsi o wiadomą zasadę, że w góry wychodzi się rano, a w plecaku zawsze nosi się latarkę. Było w tym dniu dziesięć godzin wędrówki. Najwyżej była Chuda Turnia /1.858m /.  Giewont ma tylko 36 m więcej . A ile to było kilometrów? A co będzie jutro?
          Następnego dnia trochę bolały nogi, no i siąpił drobny deszczyk. W sam raz na odpoczynek. Rano pospaliśmy, potem poszliśmy do Sanktuarium Matki Boskiej Cudownego Medalika w Olczy i postanowiliśmy połazić po Zakopanem. Krupówki,  Pęksowe Brzysko.



            Na cmentarzu można szukać grobów znanych pisarzy, poetów, artystów, ratowników , osoby zasłużone dla Tatr i Zakopanego. Wszystkie nazwiska na pomnikach coś mówią. Tytus Chałubiński, Stanisław Witkiewicz, Władysław Hasior, Kornel Makuszyński, Przerwa Tetmajer, Helena Marusarzówna, Bronisław Czech, itd., itp.- 320 grobów. Wieczorem nad Równią Krupową wisiały ciężkie chmury. Szczyty ginęły we mgle.


           Następnego dnia rano nadal było mglisto.


           Postanowiliśmy, że wybieramy się do Morskiego Oka . Samochodem do Palenicy Białczanskiej, dalej 9 km asfaltówką można iść nawet w deszczu.
           Przy Wodogrzmotach, jak i na całej drodze, ruch jak w centrum dużego miasta w godzinach szczytu. Najważniejsze, że nie pada, ale mgła zakrywa szczyty. Mnicha ledwo widać.





          Nad jeziorem i przy schronisku prawdziwy tłok.


             Jaki to kontrast w porównaniu z Tomanową. Idziemy naokoło jeziora. Mgła zeszła już tak nisko, że ponad poziom Czarnego Stawu nic nie widać. Tylko wiemy że tam są np. Rysy.



            Góry za każdym razem wyglądają inaczej . Raz coś widać, innym razem nie. Nawet tego samego dnia, kilka minut różnicy w czasie, spojrzenie trochę z innej strony i zawsze inny efekt.
           Rybie Stawki w nieco innych ujęciach………..
   


……..i Morskie Oko , w kilkuminutowych odstępach czasu , lub po przejściu kilku metrów, ale jak różne.




         Na szlakach można podziwiać różnorodną roślinność. Ze świata zwierzęcego niestety, a może na szczęście, spotkaliśmy dotychczas tylko kaczki pływające  w jeziorze i ćmy w schronisku .



            W kolejnym, piątym dniu wybraliśmy się do Doliny Chochołowskiej. Wyruszyliśmy tak jak należy. Poranne świeże powietrze dodawało energii. Zapowiadał się piękny dzień. W Dolinie nie byliśmy już sami, ale parking u wlotu był prawie pusty.  Na skalistej Niżnej Bramie Chochołowskiej znajduje się medalion upamiętniający wizytę w dolinie papieża Jana Pawła II .


           Tą trasą idziemy po raz drugi. Najpierw żwirowa droga prowadzi wśród lasu, obok płynie strumień, coraz to wyłaniają się wzniesienia.



             Wszystko natomiast odkrywa się na Polanie Chochołowskiej. Mnichy Chochołowskie, Bobrowiec, Rakoń, Wołowiec.
 


            Za nami pozostaje Kominiarski Wierch, niestety przez chwilę nieco zamglony. Znajduje się tu masa szałasów pasterskich .W połowie polany odchodzi w prawo czarno znakowana ścieżka prowadząca do kapliczki Św. Jana Chrzciciela.






        Pierwszy etap kończymy w schronisku. Dalej udajemy się do Doliny Jarząbczej – Szlakiem Papieskim.



         Wzdłuż szlaku, z kamieni ułożone są pamiątkowe napisy. My nie pozostajemy dłużni. Obok innych, robimy swój.


          Przy Jarząbczym Potoku znowu mnóstwo głośnej młodzieży. Ich opiekunowie nawet nie zwracają uwagi na ich zachowanie. A jest to miejsce prawie symboliczne. Tutaj papież zakończył swój spacer , będąc w Tatrach w 1983 r. Pamiątkowy kamień o tym przypomina.



            Dalej szlak prowadzi na Trzydniowiański Wierch / 1.758m n.p.m./ Tym razem sobie podarujemy. Wracamy. Nad Kominiarskim znowu mgła. Pomożemy zmęczonym nogom i pojedziemy „trolejbusem”. Niestety, aby się do niego dostać trzeba się dobrze postarać. Liczy się ten, komu zostało więcej sił i uda mu się przechytrzyć innych.


          Szóstego dnia pobytu wybraliśmy się do Gronik. Po godzinnym spacerze wśród lasu Doliną Małej Łąki, dotarliśmy do Wielkiej Polany. Tutaj też, jak w każdym miejscu w górach, kilka kroków , inne spojrzenie i widać coś innego, inaczej.



  
       Idąc przed siebie żółtym szlakiem doszlibyśmy na Przełęcz Kondracką i na Giewont. My cofamy się na czarny szlak – Ścieżkę nad Reglami. Nazywa się ona ścieżką, ale to wcale nie spacerek.
               Na Przełęczy w Grzybowu, gdzie krzyżują się szlaki , nasz z czerwonym na Giewont, znowu spory ruch. Wszystko jednak rekompensują odsłaniające się widoki.





          Na Polanie Strążyskiej znowu tłok. Stąd krótki żółty szlak prowadzi do Siklawicy pod Giewontem…..



             … i dalej czarnym Nad Reglami do Czerwonej Przełęczy / 1.301m n.p.m./



            i na Sarnią Skałę /1.377m n.p.m./.


          Zrobiło się gorąco, słońce mocno przygrzewa. Na Przełęczy można się opalać. My decydujemy się wejść na Sarnią . Wejście nie jest wcale trudne, a widok z niej piękny. Warto było. Na wschód Tatry Bielskie, Na zachód aż do Kominiarskiego, na południe Giewont, na północ Zakopane.
 





           Jeszcze kawałek Ścieżką Nad Reglami i Doliną Białego wzdłuż Białego Potoku….



  
        …..wracamy do Zakopanego. Przy hotelu Belweder czytamy jadłospis, trzeba coś zjeść po takim marszu, ale to nie miejsce dla nas. Tutaj nocleg dla kota kosztuje tyle co dla nas dwa.


        Minęło sześć dni. Były udane. Pogoda dopisała. Na podsumowanie wjechaliśmy jeszcze raz na Gubałówkę, aby z daleka spojrzeć na miejsca w których byliśmy. Tego dnia widoczność była dobra.


             Do zobaczenia za rok. A na ten rok będą musiały wystarczyć wspomnienia, zrobione zdjęcia, albumy, mapy itp.
         Zaznaczyłam na mapie szlaków te, które już przeszłam. Niektóre z nich nie raz. Pozostałe czekają na kolejne wakacje. A może wcześniej. Zimowe ośnieżone lub wiosenne w krokusach.


Brak komentarzy:

"Pięć Stawów. Dom bez adresu." - Beata Sabała _ Zielińska

             Książkę dostałam w imieninowym prezencie. Do życzeń Asia dodała " nie może Mahomet do góry, to góra przyszła do niego, cho...