poniedziałek, 22 stycznia 2018

Kolejne spotkanie -2006 rok

             Planowany wyjazd zimą nie doszedł do skutku. Zdążyły też przekwitnąć krokusy. Majowy widok Giewontu na stronie internetowej - to brak Giewontu. Tak było do lipca. Chociaż przewodniki i wszelkie informatory mówią, że na lipiec przypada najwięcej opadów, tegoroczny lipiec był super . Tak było też w drugiej połowie sierpnia .
           Ranek pierwszego dnia nie zachwycał, ale….


 …potem zrobiło się idealnie. Na aklimatyzację zaplanowaliśmy sobie niedaleki spacer.
 Droga wiodła obok kościoła pod wezwaniem Św. Antoniego,




przy najstarszej chacie góralskiej TEA, w kierunku na Nosal. /1.206m n.p.m./ Jak się okazało, to wcale nie był spacerek, ale widoki jak zawsze nie zawiodły.





           Tylko nad Giewontem nadal snuły się mgły.

 
             Z Nosala, przez Nosalową Przełęcz  poszliśmy na Polanę Olczyską. Posiłek w takich warunkach nie ma sobie równych.   Dalej, minęliśmy  Olczyskie Wywierzysko, aby zmierzyć się z Wielkim Kopieńcem / 1.328m n.p.m./


   
            Z góry rozpościerał się widok we wszystkich kierunkach.


      Na zakończenie dnia pozostało Zakopane, Krupówki, Pęksowe Brzysko,  Równia Krupowa



        i oczekiwanie na następny dzień.
           W drugim dniu pobytu /15 sierpnia/  przypadało na święto Matki Boskiej. Trasę wybraliśmy odpowiednio do tego dnia. Busem podjechaliśmy do przystanku Wierch Poroniec, a następnie, zielonym szlakiem, Siodlarska Drogą  do kaplicy Matki Boskiej Jaworzyńskiej na Wiktorówkach. W tym dniu jest tam odpust. Uroczysta msza polowa, pieśni maryjne przy akompaniamencie dętej strażackiej orkiestry , kazanie wygłoszone przez młodego księdza, ale o bardzo głębokiej wymowie, miłośnika gór, to miejsce i zjednoczenie ludzi, którzy tam byli i na zakończenie odśpiewanie „ Boże coś Polskę..”  wzruszało do łez.


       
            Jak przy każdym kościele i tutaj znajduje się cmentarz, symboliczny, który przypomina o tych, którzy w górach zostali na zawsze.


             Zaraz po mszy posiłek i wszyscy wyruszyli dalej, na Rusinową Polanę.  Znawcy gór twierdzą, że widać stąd ponad 50 szczytów i tyle samo przełęczy. Prowadzi się tutaj kultowy wypas owiec.   Z Rusinowej Polany, zielonym szlakiem, wciąż pod górę, na Gęsią Szyję / 1.489 m n.p.m /. Widoki wciąż zapierające.









           Dalej, przez Rówień Waksmundzką, Waksmundzką Polanę, Psią Trawkę, i czarnym,   wzdłuż Waksmundzkiego Potoku do Brzezin. I udało nam się złapać busa do Zakopanego.
      




            W kolejnym, trzecim dniu mieliśmy połączyć dwie największe doliny. Rozpoczęliśmy od doliny Chochołowskiej. Jest to jedyne miejsce w Tatrzańskim Parku,  gdzie prowadzi się gospodarczy wyrąb lasu.




          Dalej, żółtym szlakiem na Iwaniacką Przełęcz / 1.459 m n.p.m./ Drogowskaz na polanie wskazuje trzy drogi, czwarta jest obecnie niedostępna dla turystów.  To Kominiarski Wierch. Z bliska wygląda nieco inaczej.  Odpoczynek, posiłek i dalej w kierunku schroniska na Hali Ornak








    A przy schronisku , jak zwykle tłum.


          Po krótkim posiłku, wzdłuż Kościeliskiego potoku, podziwiając uroki doliny Kościeliskiej wracamy do Kir….





Jeszcze po drodze jaskinie- Mylna i Raptawicka oraz Wąwóz  Kraków…… Kiry i Zakopane.



              Na następny dzień zaplanowaliśmy Kasprowy. Aby zaoszczędzić siły i czas postanawiamy wjechać kolejka linową. Niestety kolejka do kolejki była tak długa, że równała się czasowi wejścia piechotą. Pozostała więc jedynie oszczędność sił, no i atrakcja jazdy kolejka linową. W czasie czekania można rozejrzeć się w okolicy stacji tj. w Kuźnicach.




     A w trakcie jazdy widoki na cała okolicę,  hotel na Kalatówkach,  stację przesiadkową- Myślenickie Turnie, aż do wjazdu  na szczyt Kasprowego.





             Stąd, pomimo halnego, rozlegają się widoki na wszystkie ścieżki na głównej grani – w kierunku Czerwonych Wierchów, na Świnicę, na Giewont, do Doliny Stawów Gąsienicowych
    






          Na szczycie temperatura wynosiła zaledwie 7 stopni Celsjusza, wiał silny wiatr. Było bardzo zimno, a spotykaliśmy nierozsądnych turystów w krótkich spodenkach, koszulkach na ramiączkach i boso w japonkach.
          Staliśmy na granicy państwa i rozkoszowaliśmy się widokami wokoło. Ci co pracują w obserwatorium mają te widoki na co dzień.



       Ale czekała na nas dolina Gąsienicowa ze swoimi wszystkimi stawkami. Stawy: Troiśniak, , Litworowy Zachodni, Zielony/ 1.672m n.p.m./, Kurtkowiec /1.686m n.p.m./, na którym znajduje się najwyżej położona w Polsce wyspa, Czerwone stawki, potoki dopływowe i odpływowe od stawów. 











              Na przejście przez Karb / 1.853m n.p.m/ się nie zdecydowaliśmy. Stamtąd już tylko niecała godzina drogi na Kościelec /2.155m n.p.m./ Zawróciliśmy z drogi nieco za drogowskazem i poszliśmy w kierunku schroniska Murowaniec. Posiłek, plaster na obtartą piętę i ruszamy nad Czarny Staw Gąsienicowy /1.620 m n.p.m./.








              W drodze powrotnej, w Murowańcu trzeba coś zjeść i wracamy do Zakopanego. Jeszcze tylko raz, ostatnie spojrzenie za siebie.
  


            Na przełęczy Miedzy Kopami tzw. Karczmisku /1.499m n.p.m./ decydujemy, że pójdziemy przez dolinę Jaworzynki. Zawsze sądziłam, że pokonałam tą trasę w odwrotnym kierunku, ale się myliłam. Tamto wejście było jednak przez Skupinów Upłaz.


              Słońce kryło się już za Giewontem, pojedynczy turyści dobijali do celu - do Kuźnic, stamtąd busem do Zakopanego, Olcza i spanie. Jutro zrobimy sobie dzień dziecka.
             Dzień dziecka nie oznaczał  dnia wolnego, a jedynie plany na trochę więcej luzu i zabawy. W planach była Gubałówka i zjazd wyciągiem krzesełkowym z Butorowego Wierchu. Na miejscu okazało się ,że ze względu na halny wyciąg jest nieczynny, ale co to dla nas. Zejdziemy piechotą. Najpierw jednak będzie zabawa na zjeżdżalni grawitacyjnej.




           Po kilkakrotnych zjazdach, poszliśmy w kierunku Butorowego. Po drodze kaplica MB Nieustającej Pomocy,







            Przy stacji Butorowego zrobiliśmy sobie piknik. W pewnym momencie, ktoś zauważył, że krzesełka się poruszają. Pan obsługujący postraszył nas, jak to mogą one łatwo spaść. Podczas wiatru, mały ruch i szkoda gadać, ale nie powiedział jednoznacznie, że nie ruszy dla chętnych pasażerów . Czekaliśmy więc. Inni się rozchodzili, a my nie. Wreszcie decyzja zapadła, możemy zjechać. Więc najpierw bilety  i na pierwszym krzesełku Asia i ja. Wiało, huśtało, drętwieliśmy, ale było fajnie. Z góry zaglądaliśmy do czyichś ogródków. 






         Z dolnej stacji wyciągu, przez Krzeptówki ruszyliśmy do centrum Zakopanego.  Nad górami ciągle wiał halny. Po drodze mijaliśmy chyba złego psa, który siedział w domu, bo furtka była szeroko  otwarta, Janosika do którego można się było nawet przytulić, a  góralka zapraszała na poczęstunek.





               Na Krzeptówkach,  w Sanktuarium MB Fatimskiej chwila modlitwy i wyciszenia. Ludzi jak nigdy mało.


     
  Po drodze willa Koliba, której wnętrza warto zobaczyć, ale nie można fotografować niestety.



           Przez Pardałówkę do Olczy,  a wieczorem jeszcze raz spacer na  Krupówkach, kawa i szarlotka w  regionalnej knajpie „Zielone Oko”, przy dźwiękach góralskiej muzyki i śpiewie prawdziwych górali.
     


         Szóstego dnia startujemy z Kuźnic. Moje plany nie są chyba do końca sprecyzowane, ale na Giewont raczej się nie zdecydujemy. Niebieski, łatwy szlak prowadzi do klasztoru sióstr Albertynek i pustelni Brata Alberta. Byliśmy już tutaj kiedyś, ale zawsze warto powtórzyć.



         Dalej, tą samą drogą, mijamy Polanę Kalatówki i idziemy na Polanę Kondratową .




           W oddali widać krzyż na Giewoncie. Przystanek w schronisku. To już przedostatnie w naszych Tatrach, w którym jesteśmy, posiłek, i chwila na odpoczynek, nigdzie się już nie spieszymy. Poleżeć w słońce w takim miejscu, sama przyjemność. Powrót przez Kalatówki.
     



               Dalsza droga wiodła z Kuźnic przez rondo, do skoczni, ścieżką pod reglami do Doliny ku Dziurze. Kończyła się rzeczywiście wielką dziurą.



           Niestety tutaj skończyła się nasza przygoda . Jutro wracamy do domu. Pozostaną wspomnienia. Na mojej mapce szlaków zaznaczę nowe , zaliczone w tym roku. Będzie ich sporo. To był super urlop. Sześć dni idealnej pogody i nowych miejsc, jak zawsze uroczych. Do zobaczenia za rok a tutaj byliśmy tym razem.



Brak komentarzy:

"Pięć Stawów. Dom bez adresu." - Beata Sabała _ Zielińska

             Książkę dostałam w imieninowym prezencie. Do życzeń Asia dodała " nie może Mahomet do góry, to góra przyszła do niego, cho...