Minęły dwa miesiące
od poprzedniego pobytu i zupełnie niespodziewanie nadarzyła się okazja, aby
znowu pojechać.
Trzydniowe szkolenie plus dwa dni urlopu, plus sobota – prawie cały
tydzień. Decyzję podjęłam bez zastanawiania się. To miał być jednak zupełnie
inny pobyt niż dotychczas. Góry jesienią i no i po raz pierwszy bez Asi.
Do
Krakowa pojechałam nocnym pociągiem. Rano o 6:10 siedziałam już w autobusie do
Zakopanego. Było jeszcze zupełnie ciemno. W okolicy Myślenic zaczęło się
rozwidniać. Wschodzące słońce, a w dolinach białe mgły. Widok jak na obrazie.
Kiedy
dojechaliśmy do Zakopanego słońce świeciło już w pełni. Na szczytach leżał
śnieg. Bielą pokryta była też ziemia. To był szron. Zapowiadał się cudowny
dzień. Potrzebowałam godzinę, aby dotrzeć na Pardałówkę do pensjonatu „Pod
czarnym borem”, zjeść śniadanie, przebrać się i wyruszyć na szlak .
Od
skrzyżowania przy Imperialu / hotel/ , przez kuźnickie rondo, przy skoczniach
poszłam do Doliny Białego. Już na tym krótkim odcinku było zupełnie inaczej. Było zimno, wręcz mroźnie, ale
powietrze było czyste, świeże. Przede wszystkim było jednak pusto. Żadnego
ruchu, żadnych aut na parkingach, pojedynczy ludzie.
W dolinie
podobnie. W miejscach, gdzie nie
dochodziło słońce, ziemia pokryta była szronem.
Ścieżkę
pokrywały opadłe liście. Wszystko to było grą kolorów i cieni. Po przejściu
doliny poszłam czarnym szlakiem nad Reglami w kierunku Kalatówek. Z punktu
widokowego / mniej więcej w połowie drogi/
rozciągał się wspaniały widok na wysokie Tatry. Błyszczały w słońcu
przyprószone śniegiem. Doskonałe miejsce na gorącą herbatę i kanapkę.
Kilka
słów ze spotkaną parą młodych ludzi i dalej w drogę. Po raz pierwszy chodziłam
sama i było cudownie.
Stąd,
polanę Kalatówki fotografowałam nie tylko ja.
Przy
hotelu były pojedyncze osoby i cisza, której nikt nie zakłócał głośnym zachowaniem.
Spod
hotelu na Kalatówkach wysyłam sms’y do bliskich osób -” czy wiesz jak smakuje
kawa i szarlotka na gorąco z widokiem na Kasprowy” - bo, czy wiedzą? Widać, że to jesień, ale jest piękna.
Po drodze zboczyłam do klasztoru
ojców Albertynów. Jest to z pewnością
odpowiednie miejsce do kontemplacji.
Drugiego dnia wyruszyłam już o ósmej godzinie. Przy dworcu nie było
busów. Te pojedyncze odjeżdżały teraz zgodnie z rozkładem jazdy. W tym, do
doliny Chochołowskiej, kiedy ruszał, siedziałam sama.
W drodze przez Kościelisko dosiadły cztery osoby – młodzi
goprowcy. Wszyscy wysiedliśmy w Kirach. Razem ruszyliśmy Kościeliską. Było
bardzo zimno, biały szron pokrywał ziemię i oprócz nas nie było nikogo. Cisza i
spokój. Zanosiło się na cudowny dzień.
Nie
wiem dokąd szli młodzi goprowcy, bo ja na wysokości Cudakowej Polany zboczyłam
na czarny szlak nad Reglami . Słońce było coraz wyżej.
Na
Miętusim Przysłupie / 1.189m n.p.m./ przygrzewało już tak, że można było
posiedzieć na krótkim rękawku. Posiedzieć , słuchać ciszy i podziwiać widoki.
Zastanawiałam się, który ze szczytów to Ciemniak. Byłam blisko niego przed rokiem. Dalej poszłam w kierunku Wielkiej Polany
w Małej Łące.
Wąska
ścieżka wśród drzew i wyłaniające się szczyty, skończyła się dokładnie „ u bram
„ Wielkiej Polany. Latem były tu tłumy, teraz oprócz mnie, tylko jeden turysta
idący w przeciwna stronę. Była
jedenasta godzina. Przecież nie będę już wracała. Przejdę Polanę i pójdę dalej,
potem najwyżej zawrócę. W zacienionych miejscach, ziemia była zmarznięta i
nadal oszroniona, ale szło się lekko, lepiej niż latem. Stąd widać już krzyż, a
za mną miejsca z których przyszłam.
Na
Kondracką Przełęcz /1.725m n.p.m./ dotarłam bez trudu, poszłabym wyżej, na
Giewont tylko pół godziny drogi, ale dzisiaj rozpoczyna się szkolenie, muszę
wracać. Najpierw rozejrzę się naokoło – Siodło, Kondracka Kopa, Giewont,
Kondratowa Dolina .
Schodzę na
Kondratową, do schroniska , a potem do Kuźnic.
Musimy
poprosić wykładowcę, aby skomasował zajęcia i skrócił czas szkolenia.
Słoneczna, piękna pogoda zaprasza na wędrówki.
Tak też
się stało. Szkolenie udało się skrócić, wykorzystując do maksimum czas zajęć. Zyskaliśmy jeden dzień. Drugiego
dnia wolne było popołudnie, więc można było się wybrać gdzieś niedaleko. Wybrałam Kiry i Kościeliską na Polanę na Stołach /1.417m
n.p.m./. Giewont widoczny z jeszcze innej strony.
Tam
dalej mieszkają niedźwiedzie – wstęp wzbroniony. A ja od dzisiaj mam
towarzystwo. Ponownie przeprowadzam się „Pod czarny bór”. Wieczór spędzamy w
Gazowej Kuźni – regionalna góralska knajpa, grają w niej miejscowi górale .
Co
zaproponować komuś, kto po raz pierwszy wybrał się w Tatry? Wybrałam
Kościeliską i Smereczyński Staw. To był program na kolejny jesienny dzień.
Spacer
Kościeliską zakończony kawą przed schroniskiem na hali Ornak. Wokół pustki.
Pojedyncze osoby, szkoda tylko że, równie głośne jak letni tłum.
Aż trudno
uwierzyć, że może być tutaj tak pusto. Miałam więc nadzieję, że nad
Smreczyńskim zakosztuję ciszy i majestatu tego miejsca, niestety tam również
była jakaś hałaśliwa grupa . Tym razem nie młodzieży, ale emerytów. Nawoływania
jak na targu. Za takie zakłócanie spokoju powinno się karać.
Pomimo to,
melancholia i nostalgia bije z tego górskiego jeziora. Miło było posiedzieć w
promieniach jesiennego słońca. W tafli wody jak w lustrze przeglądają się lasy
i szczyty go otaczające.
Wieczorem
jeszcze raz odwiedzimy Gazdową Kuźnię, posłuchamy
góralskiej muzyki, zjemy smażonego oscypka, a może coś
innego regionalnego. Jutro trzeba wracać do domu.
Jednak
szkoda już wyjeżdżać. Pogoda znowu dopisała przez wszystkie dni. To prawie
nadmiar szczęścia w tym roku. Należy to wykorzystać. Decydujemy, że wyjedziemy
po południu, a przedtem wybierzemy się do Morskiego Oka. Może, aby przyspieszyć podjedziemy wozem?
Dojazd do Palenicy bez korków. Parking pusty.
Tym razem
mała ilość turystów wcale nam nie sprzyjała. Wóz ruszy dopiero jak będzie
komplet. Szkoda czasu na czekanie, więc idziemy.
Byłam tu
już tyle razy, ale nigdy nie było tak pusto. Co znaczy "po sezonie". Zmieniły się też barwy, czyli to
samo, ale inne. Nad
szczytami zaczynają zbierać się chmury. Pogoda się zmieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz