Między Dolomitami i Jeziorem Garda rozciąga się narciarski teren Paganella. Tworzą go ośrodki Andalo, Fai della Paganella i Molveno. Obszar narciarski Paganella to, wg danych znalezionych w internecie, 23 wyciągi i ponad 50 km tras zjazdowych o różnym stopniu trudności.
Najdłuższa Olympica, ze szczytu Paganelli do Andalo o długości 5 km i różnicy poziomów wynoszącej 1055 m. Jej fragment, ten ze samego szczytu ( trasa G) udało mi się zaliczyć. Ze strachem, ale się ześlizgnęłam nawet dwa razy.
Na szczyt Paganelli można wjechać wyciągami z Andalo i Fai della Paganella.
Roztacza się stamtąd wspaniały widok na szczyty di Brenta i Dolomity znajdujące się po drugiej stronie doliny Adygi, na samą rzekę, na przycupnięte w dolinach miasteczka i osady oraz czasem i na jezioro Garda. Tym razem otulone było w muślinie mgieł.
To prawdziwy raj dla narciarzy, chociaż w Alpach podobnych miejsc jest z pewnością sporo. Z uwagi na zdarzenie, które się trafiło Jurkowi, jeden dzień przeznaczyliśmy za zwiedzanie okolicznych miasteczek. Andalo, typowo zimowy ośrodek dla narciarzy. Hotele, knajpki, sklepy z pamiątkami i górujące ośnieżone szczyty di Brenta.
Cztery kilometry szosą za Andalo znajduje się Molveno. Miasteczko położone o niecałe dwieście metrów niżej do poziomu morza, nad jeziorem o tej samej nazwie.
Tutaj nie było narciarzy. Była za to cisza i spokój. Puste uliczki, pozamykane sklepiki i knajpki czekające raczej na turystę letniego.
Temperatura była tutaj znacznie wyższa niż w nieco wyżej położonym Andalo i Fai della Paganella, ale na lato trzeba jeszcze trochę poczekać. Spływająca kaskadami z gór woda tworzyła malownicze sople.
W Fai della Paganella mieszkaliśmy. Wieczorem obserwowaliśmy, przez okno naszego pokoju, góry w zachodzącym słońcu.
Stąd wyruszaliśmy codziennie na stok, wcześniej obserwując z ulicy szczyt, na którym za chwilę mieliśmy się znaleźć.
Tutaj można również snuć się uśpionymi uliczkami i rozkoszować widokiem gór i promieniami słońca. Zwłaszcza, że na dole czuło się już powiew wiosny.
Sześć dni minęło jak z bicza trzasnął. W drodze do domu przez Austrię i Niemcy, przez okna autokaru można było jeszcze podziwiać piękno zimowych Alp,
a czasem wydawało się, że już wcale nie takich zimowych.
Na nizinach wyraźnie widać było, że zima ma się ku końcowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz