Po nieudanym pobycie latem 2004 roku, pozostał cały rok
oczekiwań na następne spotkanie. Wobec niespełnionych oczekiwań minionego lata,
ten rok był strasznie długi. Ale już wiosną poszły w ruch ponownie mapy,
przewodniki itp. Przygotowane zostały trasy z uwzględnieniem czasu przejść, z
podziałem na dłuższe i krótsze. Plan przewidywał tygodniowy pobyt. Podchodziłam
do niego z pewną rezerwą. Miałam jednak ciche marzenie, że uda się zrealizować
z niego chociaż część. Pozostała jeszcze kwestia wyboru okresu wyjazdu. Chociaż nie mogłam się go doczekać,
wyjazd zaplanowany został dopiero na połowę sierpnia, ponieważ, jak mówią
informatory w lipcu występują w górach największe deszcze. W lipcu
zarezerwowałam noclegi w Zakopanem Olcza / dzielnica Zakopanego/ i czekaliśmy.
Oczywiście nie bezczynnie. Codziennie śledziłam w górach pogodę.
Było jak w kalejdoskopie. Słońce, deszcz, mgła a nawet na
początku sierpnia spadł śnieg. Nadszedł czas wyjazdu / noclegi zostały opłacone
od 14 sierpnia/, rano więc wyruszyliśmy.
Wieczorem byliśmy na miejscu. Z podwórka naszych gospodarzy widoczne były znane
szczyty – Giewont, Kasprowy i inne. Na przywitanie góry się spisały. Również
rano widok przez okno zachęcał do wymarszu.
Zgodnie z zasadą, aby najpierw się zaaklimatyzować, na
pierwszy spacer wybraliśmy dolinę Białej Wody na Słowacji. Samochodem pojechaliśmy
na Łysą Polanę. Po drodze oczywiście zatrzymując się na Głodówce.
Widok z tego miejsca
zawsze zachwyca. A zwłaszcza jak się jest po raz pierwszy.
Na Łysej
Polanie przekroczyliśmy granicę. Zaraz za przejściem, po słowackiej stronie,
jest duży parking / można płacić w złotówkach i rozmawiać po polsku/. Po
przejściu mostu na Białce rozpoczyna się niebieski szlak, który prowadzi na
polski Grzebień. Spacerowy szlak, wśród drzew. Miejscami odsłania się potok.
Trasa w sam raz na aklimatyzację.
Z Polany
Biała Woda rozciąga się widok na Młynarza, Wysoką, Żabie Szczyty, Rysy i Mięguszowieckie. Na polanie stoi
zamieszkały budynek – leśniczówka.
My idziemy dalej. Droga nadal wije się wśród lasu i
przeplata ze strumieniem. Na niewielkiej polance stoi szałas. Można
przekąsić coś ze swojego prowiantu. Posiedzieć, posłuchać ptaków i pójść dalej.
My wracamy. Na początek wystarczy. Nad szczytami zaczynają zbierać się mgły.
W drodze
powrotnej zatrzymujemy się w Jaszczurówce. To co należy zobaczyć w tym miejscu to Witkiewiczowska
kapliczka.
Dalej spojrzenie na góry z Toporowej Cyrhli…. Zbiera się na
nimi coraz więcej mgieł……
I jedziemy do Zakopanego. Przejazd pod krokwiami.
Oby udało się gdzieś zaparkować w pobliżu Krupówek. Nie jesteśmy przecież dorożką, ale po chwili jesteśmy wśród tłumu ludzi. Można tutaj spotkać zbójnika, czarnego baranka, trochę sfatygowanego misia do foto i przejechać się dorożką,….
I jedziemy do Zakopanego. Przejazd pod krokwiami.
Oby udało się gdzieś zaparkować w pobliżu Krupówek. Nie jesteśmy przecież dorożką, ale po chwili jesteśmy wśród tłumu ludzi. Można tutaj spotkać zbójnika, czarnego baranka, trochę sfatygowanego misia do foto i przejechać się dorożką,….
My
wjeżdżamy na Gubałówkę, ale nadchodzące w dużym tempie mgły zakrywają cały
widok.
Pobędziemy chwilę, i zjedziemy na dół poszukać ciepłego miejsca, aby coś zjeść.
Pobędziemy chwilę, i zjedziemy na dół poszukać ciepłego miejsca, aby coś zjeść.
Najbliżej
jest Gazdowa Kuźnia. Sprawdzone miejsce, gdzie serwują smaczne dania, o
ciekawych regionalnych nazwach. Po posiłku
i odpoczynku – Krzeptówki…
… kościół będący podziękowaniem górali za uratowanie życia
Papieża Jana Pawła II, oraz kaplica Matki Boskiej Fatimskiej. Tutaj też znajduje się ołtarz Papieski – z wizyty Papieża w
Zakopanem.
Ostatni
widok tego dnia, to zupełnie niewidoczne góry. Mgła, mgła i jeszcze raz mgła.
Aż strach pomyśleć co może być następnego dnia.
Pierwszy
dzień był udany, ale w nocy lało. Pomimo to, ranek nie wyglądał aż tak
strasznie. Było mglisto, chmurnie, ale bez deszczu. Ze
względu na niepewną pogodę wybraliśmy
się do Kościeliskiej. Tam można iść nawet w deszczu. Liczyliśmy jednak, że może
się poprawi. Godzina wyjścia na dalekie wyprawy nie była najlepsza. O 11 tej
byliśmy dopiero w Kirach. To bardzo późno. Nad górami snuły się nadal mgły. Na wędrówkę wybrało się jednak
dużo ludzi.
Te mgły też
miały swój urok, a oprócz widoków było świeże powietrze, spacer i inne walory.
Kapliczka zbójnicka, chatka
góralska dla strudzonych, spotkanie
dwumiesięcznego uroczego urwisa - owczarka, czy pasące się
stado owiec i pilnujący je owczarek.
Zaczęło
się też przejaśniać. Trochę dziwiliśmy się schodzącym z Jaskini Mroźnej, jak
musiało być tam mokro po nocnym deszczu. Spacer Kościeliską był jednak bardzo przyjemny. Potok
szumiał i zaczęło przebłyskiwać nawet słońce.
Zgodnie z planem marszruty, na trasie był Wąwóz Kraków. A zatem ruszyliśmy. Były drabinki, łańcuchy i haki, .a po wyjściu z
Wąwozu na Hali Pisanej kolorowo i kwitnąco.
Kolejnym
punktem jest schronisko na Hali Ornak. Idziemy zgodnie z czasem na mapie.
Przeszliśmy już sporo kilometrów, więc spojrzenie na
otoczenie i trzeba naładować „
akumulatory” .
Następnym
etapem był Staw Smreczyński. Tylko pół godziny drogi od schroniska, czarnym
szlakiem, po łatwym terenie. Miejsce urocze, niestety jego urok zakłóciła hałaśliwa grupa dzieci i młodzieży,
która dotarła tam razem z nami. Nikt z ich opiekunów nie raczył zwrócić im uwagi, że nie są tam sami i że to nie stadion.
Wielkie
lustro, w którym przeglądają się szczyty, znajduje się na wysokości 1.227m
n.p.m. i robi wrażenie.
Po powrocie do schroniska trzeba
podjąć szybką decyzję – idziemy dalej zgodnie z planem, czy wracamy
Kościeliską.? Czas przewidywany na przejścia pokrywa się z faktycznie
wykorzystanym, ale niestety wyszliśmy znacznie później niż powinniśmy. Szybkie
obliczenia ile potrzeba na przejście Doliną Tomanową, przez Chudą Turnię i
powrót do Kir. Do ósmej jeżdżą busy, no i robi się ciemno. Nie czujemy
zmęczenia. Niebo się rozjaśniło. Powinniśmy zdążyć. Wchodzimy więc na zielony szlak
Doliny Tomanowej. Ścieżka biegnie na przemian lasem i polankami. Słychać szum
strumyka albo upajającą ciszę. Zaczyna przygrzewać nawet słoneczko.
Czasem
mijamy jakiegoś człowieka idącego z naprzeciwka. Nie można jednak powiedzieć,
żeby był ruch. Pachną trawy i las. Można podziwiać widoki dookoła.
Po dojściu do czerwonego szlaku zatrzymujemy się na chwilę, aby odpocząć, ale też nasycić się widokiem, wszystkim. Stąd tylko pół godziny do Tomanowej Przełęczy, a jednocześnie granicy państwa. Przejścia na stronę słowacką nie ma. My tam jednak nie pójdziemy, czas nagli, a mamy jeszcze sporo do przejścia. Pojawiają się też pierwsze mgiełki.
Ruszamy dalej zielonym na Chuda Przełączkę / 1.850 m n.p.m./ i Chudą Turnię / 1.858 m n.p.m./, czyli trzeba dotrzeć do czerwonego szlaku wiodącego z Ciemniaka / 2.096 m n.p.m./ Droga staje się coraz trudniejsza. Wysokość robi swoje, podejścia są coraz bardziej strome. Dochodzi sypiące się podłoże / jak po żwirze/.
Mgły zasłaniają widoczność. Ale nadal jest co podziwiać. Z góry ścieżka na dole, którą szliśmy wygląda jak niteczka. Uwieczniamy na zdjęciach naturalne kompozycje góry – mgły – i chmury. I w tym bezkresie tylko nasza trójka.
W
pewnym momencie Asia zasugerowała, że aby wejść na czerwony szlak , trzeba
przejść przez Ciemniak? Nie wiem dlaczego, ale chyba przez zmęczenie zwątpiłam
i przejęłam Asi myślenie i się przeraziłam. Niestety na Ciemniak nie wejdę, ale
aby wrócić tą samą trasą, to też już niemożliwe. Jestem już mocno zmęczona.
Robimy chwilę odpoczynku i nagle z mgły wyłaniają się dwie osoby. Pytamy jak
daleko do czerwonego szlaku i najważniejsze, czy prowadzi w dół czy tylko do
góry. Na szczęście nie musimy się obawiać, jeśli się dobrze dogadaliśmy ze
spotkanymi Japończykami – dojść do czerwonego i w dół. Kiedy doszliśmy do
Chudej Turni otaczała nas” mleczna ściana”, która gęstniała z minuty na
minutę. Trzeba się spieszyć, bo wkrótce
będzie ciemno.
Na
skrzyżowaniu szlaków zrobiliśmy ostatnie zdjęcie, potem już trzeba było uważać,
aby nie zejść z wyznaczonej ścieżki. Skały były śliskie od wilgoci. Szkoda, że
nie można było już nic podziwiać. Zejście Twardym Upłazem było okropne. Na
wysokości kosodrzewin było już prawie ciemno. Podczas ostatniego spojrzenia na
mapę / ledwo widoczne, a latarka została na kwaterze / widziałam, że za
mostkiem skręcamy w prawo. Kolorów szlaku też już nie było widać.
Zeszliśmy
wreszcie w dół. Był mostek, więc w prawo i za chwilę będziemy w Kirach. Może
jeszcze będzie jakiś ostatni bus, chociaż ósma już minęła? Szliśmy przez las.
Droga była twarda, a nad głową jeszcze prześwitało niebo. Tylko ten strumień
dziwnie płynął po prawej stronie drogi, a idąc Kościeliską w stronę Kir powinno
być odwrotnie. Nie było szans aby coś zobaczyć na mapie . Czy idziemy dobrze? A
jeśli nie to dokąd?
Mam przy
sobie numery do TOPR. Alarmowy jest do poważniejszych spraw, ale do informacji można przecież
zadzwonić. Miły głos z drugiej strony telefonu zapytał skąd przyszliśmy i czy
przechodziliśmy przez mały mostek? Więc jeśli teraz mamy strumień z prawej to
idziemy na Przysłup Miętusi. Ach, jak to dobrze że teraz są komórki. Szybki
odwrót do mostku. Już go nie było widać, tylko głośny szum wody na niego
wskazywał. Od tego miejsce powinniśmy iść w lewo Gdy weszliśmy na drogę w
Kościeliskiej było już zupełnie ciemno. Przechodząc, na pewnym odcinku słychać
było tylko dzwoneczki owiec. Rano się tu pasły teraz spały. Dobrze, że spały
też niedźwiedzie.
Takich
spóźnialskich jak my było więcej, ale w Kirach mieli na parkingu swoje auta . Była dwudziesta pierwsza .Ciemno,
żadnego busa i do Zakopanego daleko. Autostop teraz nie działa.
Na szczęście ktoś ze spóźnionych jeszcze bardziej niż my
wiedział, że pojedzie jeszcze ostatni PKS. Nadjechał też busik, którego wysłali
po ostatnich turystów z Chochołowskiej.
U
Stachoniów byliśmy o dwudziestej drugiej. Zmęczeni, ale zadowoleni. Pełni
wrażeń i właściwie już wspomnień. I mądrzejsi o wiadomą zasadę, że w góry
wychodzi się rano, a w plecaku zawsze nosi się latarkę. Było w tym dniu
dziesięć godzin wędrówki. Najwyżej była Chuda Turnia /1.858m /. Giewont ma tylko 36 m więcej . A ile to było
kilometrów? A co będzie jutro?
Następnego
dnia trochę bolały nogi, no i siąpił drobny deszczyk. W sam raz na odpoczynek.
Rano pospaliśmy, potem poszliśmy do Sanktuarium Matki Boskiej Cudownego
Medalika w Olczy i postanowiliśmy połazić po Zakopanem. Krupówki, Pęksowe Brzysko.
Na
cmentarzu można szukać grobów znanych pisarzy, poetów, artystów, ratowników ,
osoby zasłużone dla Tatr i Zakopanego. Wszystkie nazwiska na pomnikach coś
mówią. Tytus Chałubiński, Stanisław Witkiewicz, Władysław Hasior, Kornel
Makuszyński, Przerwa Tetmajer, Helena Marusarzówna, Bronisław Czech, itd.,
itp.- 320 grobów. Wieczorem nad Równią Krupową wisiały ciężkie chmury. Szczyty
ginęły we mgle.
Następnego
dnia rano nadal było mglisto.
Postanowiliśmy, że wybieramy się do Morskiego Oka . Samochodem do Palenicy Białczanskiej, dalej 9 km asfaltówką można iść nawet w deszczu.
Postanowiliśmy, że wybieramy się do Morskiego Oka . Samochodem do Palenicy Białczanskiej, dalej 9 km asfaltówką można iść nawet w deszczu.
Przy
Wodogrzmotach, jak i na całej drodze, ruch jak w centrum dużego miasta w godzinach
szczytu. Najważniejsze, że nie pada, ale mgła zakrywa szczyty. Mnicha ledwo
widać.
Nad jeziorem
i przy schronisku prawdziwy tłok.
Jaki to kontrast w porównaniu z Tomanową. Idziemy naokoło jeziora. Mgła zeszła już tak nisko, że ponad poziom Czarnego Stawu nic nie widać. Tylko wiemy że tam są np. Rysy.
Jaki to kontrast w porównaniu z Tomanową. Idziemy naokoło jeziora. Mgła zeszła już tak nisko, że ponad poziom Czarnego Stawu nic nie widać. Tylko wiemy że tam są np. Rysy.
Góry za
każdym razem wyglądają inaczej . Raz coś widać, innym razem nie. Nawet tego
samego dnia, kilka minut różnicy w czasie, spojrzenie trochę z innej strony i
zawsze inny efekt.
Rybie
Stawki w nieco innych ujęciach………..
……..i Morskie Oko , w kilkuminutowych odstępach czasu , lub
po przejściu kilku metrów, ale jak różne.
Na szlakach
można podziwiać różnorodną roślinność. Ze świata zwierzęcego niestety, a może
na szczęście, spotkaliśmy dotychczas tylko kaczki pływające w jeziorze i ćmy w schronisku .
W kolejnym, piątym dniu wybraliśmy się do Doliny
Chochołowskiej. Wyruszyliśmy tak jak należy. Poranne świeże powietrze dodawało
energii. Zapowiadał się piękny dzień. W Dolinie nie byliśmy już sami, ale
parking u wlotu był prawie pusty. Na skalistej
Niżnej Bramie Chochołowskiej znajduje się medalion upamiętniający wizytę w
dolinie papieża Jana Pawła II .
Tą trasą
idziemy po raz drugi. Najpierw żwirowa droga prowadzi wśród lasu, obok płynie
strumień, coraz to wyłaniają się wzniesienia.
Wszystko
natomiast odkrywa się na Polanie Chochołowskiej. Mnichy Chochołowskie,
Bobrowiec, Rakoń, Wołowiec.
Za nami
pozostaje Kominiarski Wierch, niestety przez chwilę nieco zamglony. Znajduje
się tu masa szałasów pasterskich .W połowie polany odchodzi w prawo czarno
znakowana ścieżka prowadząca do kapliczki Św. Jana Chrzciciela.
Pierwszy etap kończymy w schronisku. Dalej udajemy się do
Doliny Jarząbczej – Szlakiem Papieskim.
Wzdłuż szlaku, z kamieni ułożone są pamiątkowe napisy. My nie pozostajemy dłużni. Obok innych, robimy swój.
Przy
Jarząbczym Potoku znowu mnóstwo głośnej młodzieży. Ich opiekunowie nawet nie
zwracają uwagi na ich zachowanie. A jest to miejsce prawie symboliczne. Tutaj
papież zakończył swój spacer , będąc w Tatrach w 1983 r. Pamiątkowy kamień o tym
przypomina.
Dalej
szlak prowadzi na Trzydniowiański Wierch / 1.758m n.p.m./ Tym razem sobie
podarujemy. Wracamy. Nad Kominiarskim znowu mgła. Pomożemy zmęczonym nogom i
pojedziemy „trolejbusem”. Niestety, aby się do
niego dostać trzeba się dobrze postarać. Liczy się ten, komu zostało więcej sił
i uda mu się przechytrzyć innych.
Szóstego
dnia pobytu wybraliśmy się do Gronik. Po godzinnym spacerze wśród lasu Doliną
Małej Łąki, dotarliśmy do Wielkiej Polany. Tutaj też, jak w każdym miejscu w
górach, kilka kroków , inne spojrzenie i widać coś innego, inaczej.
Idąc przed siebie żółtym szlakiem doszlibyśmy na Przełęcz Kondracką i na Giewont. My cofamy się na czarny szlak –
Ścieżkę nad Reglami. Nazywa się ona ścieżką, ale to wcale nie spacerek.
Na
Przełęczy w Grzybowu, gdzie krzyżują się szlaki , nasz z czerwonym na Giewont,
znowu spory ruch. Wszystko jednak rekompensują odsłaniające się widoki.
Na Polanie
Strążyskiej znowu tłok. Stąd krótki żółty szlak prowadzi do Siklawicy pod
Giewontem…..
… i dalej
czarnym Nad Reglami do Czerwonej Przełęczy / 1.301m n.p.m./
i na Sarnią Skałę /1.377m n.p.m./.
i na Sarnią Skałę /1.377m n.p.m./.
Zrobiło się
gorąco, słońce mocno przygrzewa. Na Przełęczy można się opalać. My decydujemy
się wejść na Sarnią . Wejście nie jest
wcale trudne, a widok z niej piękny. Warto było. Na wschód Tatry Bielskie, Na zachód aż do Kominiarskiego, na
południe Giewont, na północ Zakopane.
Jeszcze
kawałek Ścieżką Nad Reglami i Doliną Białego wzdłuż Białego Potoku….
…..wracamy do
Zakopanego. Przy hotelu Belweder czytamy jadłospis, trzeba coś zjeść po takim
marszu, ale to nie miejsce dla nas. Tutaj nocleg dla kota kosztuje tyle co dla
nas dwa.
Minęło sześć
dni. Były udane. Pogoda dopisała. Na podsumowanie wjechaliśmy jeszcze raz na
Gubałówkę, aby z daleka spojrzeć na miejsca w których byliśmy. Tego dnia
widoczność była dobra.
Do
zobaczenia za rok. A na ten rok będą musiały wystarczyć wspomnienia, zrobione
zdjęcia, albumy, mapy itp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz