Już z dużym, przedwakacyjnym wyprzedzeniem studiowałam mapy i
przewodniki. Plan marszruty na poszczególne dni został opracowany bardzo
szczegółowo. Wcześniej zostały zarezerwowane noclegi u znajomych Gąsieniców i
czekaliśmy na wyjazd. Pogoda tego lata nie była najlepsza, dużo padało, ale prognozy
się zmieniały. Nadszedł czas zaplanowanego urlopu, więc zaryzykowałyśmy. Po
drodze był Oporów i Łęczyca. Wszędzie
odpoczynek i zwiedzanie. Gdy
dojechałyśmy do Krakowa było już prawie ciemno, ale to już tylko 100 km. Zaczął
też padać deszcz, co pogorszyło warunki jazdy. Im dalej od Krakowa, pojawiała
się coraz gęstsza mgła. W okolicy Rabki widoczność była najwyżej na 50 m.
Jechałam bardzo wolno. Wycieraczki prawie nie nadążały zbierać wody. Do
Gąsieniców dojechałyśmy parę minut po północy. Czekali na nas.
Ranek zastał nas nieciekawy. Widok z naszego okna nie
zachęcał do wędrówek.
Nadal
padało, a gęste mgły zasłoniły całe góry. Po śniadaniu zdecydowałyśmy się wyjść
do miasta. Przecież nie przyjechałyśmy tu siedzieć w domu. Z naszych Skibowek,
przeszłyśmy aż na Antałówkę zwiedzając po drodze co ciekawsze miejsca np. Willa
Koliba – Muzeum stylu zakopiańskiego. Warto zwiedzić jej wnętrze.
Po drodze
były różne galerie i galeryjki, a nawet nic nie znaczące miejsca. Ale miały to „coś”.
Przy domu „ Pod
Jedlami” projektu Witkiewicza / obecnie własność prywatna/ postanowiłyśmy
zakończyć wędrówkę.
Łąka była jak
nasiąknięta wodą gąbka. Ulicą spływały strugi wody. Było okropnie zimno. Temperatura, pomimo , że był 28 lipiec,
wynosiła zaledwie 10° C.
Wróciłyśmy do domu, gdzie czekały gorące kaloryfery. Dzięki temu udało się wysuszyć nasze przemoczone ciuchy.
Zasypiałyśmy z nadzieją, że „ jutro będzie lepiej”. A wcale nie było.
Może nie lało tak bardzo, ale mgła była nadal okropna. I
nadal było bardzo zimno. Aby nie tracić czasu bezczynnie, pojechałyśmy na
Słowację.
Tam się
przejaśniało. Z zamku Orawski Hrad roztaczał się widok na góry.
Pojechałyśmy
też do Demianowskich Jaskiń Lodowych w bardzo malowniczej Dolinie Demianowskiej.
Chciałyśmy
jeszcze zwiedzić Muzeum wsi Orawskiej w Zubercu. Aby nie wracać tą sama drogą,
a potem jeszcze sporo nadrabiać zdecydowałyśmy jechać na skróty. Była taka
droga na mapie. W Liptowskim Mikulaszu pojechałam nie autostradą w lewo, tylko
na wprost. Na północ , tj. w kierunku Zakopanego widoczne były nad górami
czarne, deszczowe chmury. Oznaczało to, że u nas nic się nie zmieniło. Na
Słowacji było całkiem znośnie. Przede wszystkim nie padało. Na początku droga
była niezła, ale jechałyśmy w stronę tych czarnych chmur. Wraz z przejechanymi
kilometrami szosa zaczęła wznosić się coraz bardziej stromo w górę. Zaczęły się
serpentyny. Z jednej strony skalna ściana , z drugiej przepaść. Robiło się
coraz ciemniej i była coraz gęstsza mgła. Właściwie od strony przepaści była tylko biała ściana. I żadnej żywej duszy. Dokąd ta
droga prowadzi? Adrenalina zaczęła rosnąć. Po cichu zaczęłam żałować, że chciało się nam skrótów. Ale
teraz nie było stąd odwrotu, bo warunków do zawrócenia nie było. Do Muzeum
dotarłyśmy na ostatnia chwilę. Już go zamykali, ale bardzo miła Pani jeszcze
nas wpuściła.
Do
Zakopanego wróciłyśmy wieczorem, deszcz jakby zelżył więc pojawiła się jakaś
nadzieja. Ale na krótko. W nocy była taka ulewa, jakby oberwanie chmury. Deszcz
bębnił o blaszany dach, jeździły jakieś samochody na sygnałach. Zamiast spać
zastanawiałam się co zrobić rano. Szkoda było naszych planów. Ale w takich
warunkach i tak nic z nich by nie było. Rano decyzja - jedziemy do Krakowa,
potem Opatów, Kazimierz Dolny, Lublin, Kozłówka, Puławy z noclegami w
Nałęczowie. Urlop był udany, ale dopiero teraz się przekonałam co może pogoda w
Tatrach.
1 komentarz:
Tego bloga też zapisałam bo kocham góry i wszelkie blogi na ich temat. Moja mama była w Dolinie Demianowskiej jakies 10 lat temu i była zachwycona.
Prześlij komentarz