Długo
wspominaliśmy wyjazd z 1996 roku. W kolejnych wakacjach chcieliśmy to powtórzyć.
Gdziekolwiek. Najlepiej w nowe miejsce. Może Sudety? Tak też postanowiliśmy.
W kwietniu zmieniłam pracę. Nowe miejsce, nowe terminy. Nie
było mi po drodze z grupą chętnych na wyjazd. Do tego doszła powódź.
Ostatecznie zrezygnowałam z wyjazdu. Za rok znowu nie udało mi się dołączyć do
znanej mi grupy. Oczywiście miała to być wycieczka wagonowa. Zresztą o
organizowaniu innych, po Polsce, też nie wiedziałam. Chęć wyjazdu była tak
wielka, że zaświtała myśl – sami to zorganizujemy. Namiary do naszego pilota
były. Tylko zgromadzić grupę, obrać kierunek i wyjeżdżamy. Był 1999 rok. Asia pomagała w naborze. Zabrała koleżanki z klasy.
Ponieważ, ja zajęłam się organizacją, to cel wyprawy obrałam
pod własne zainteresowania. Sudety. Tam jeszcze nigdy nie byłam. Nasz pilot
dorzucił jeszcze kilka miast i powstał plan do zrealizowania. Niestety ze
zgromadzeniem odpowiedniej liczby chętnych osób nie było wcale łatwo, pomimo że
oprócz gór była Praga, Wrocław, Kotlina Kłodzka, Kraków i Pieskowa Skała.
Pierwsze kroki w Sudetach poczyniliśmy w Adrsparskich
Skałach w Czechach. Formy, które te skały przybrały są jak rzeźby. Posiadają
kształty, które mają swoje nazwy.
Nigdy czegoś
podobnego nie widziałam. Pływaliśmy też po jeziorku, do którego podchodziliśmy
jak po schodach. – Ciekawe, że woda z niego nie wyciekła :-)
Teren owego „skalnego miasta” był dość rozległy, a
różnorodne rzeźby skalne zaskakiwały. Szkoda że, po nocnej podróży, byliśmy
zmęczeni i grupa nie wszędzie chciała pójść.
W którymś z
kolejnych dni zaplanowaliśmy Śnieżkę. Niestety, rano nasz pilot oznajmił, że,
ze względu na nocną ulewę jest zbyt ślisko i niebezpiecznie. Musiał być wariant
zastępczy.
Pojechaliśmy do Karpacza, do świątyni Wang.
Stamtąd obraliśmy kierunek do Samotni. Było zimno. Siąpił deszcz i wiał silny wiatr. Widoki nie przyprawiały o zawrót głowy, ale to też były góry. Inne niż Tatry, ale góry.
Stamtąd obraliśmy kierunek do Samotni. Było zimno. Siąpił deszcz i wiał silny wiatr. Widoki nie przyprawiały o zawrót głowy, ale to też były góry. Inne niż Tatry, ale góry.
Gdyby
pogoda była ładniejsza, to i tu byłyby ciekawiej. Żałowaliśmy, że nic nie
wyszło ze Śnieżki. Warunki jak na połowę sierpnia, nie były zachęcające. Tym
razem nie byliśmy zmęczeni, ale zziębnięci i zmoczeni. Coś gorącego w
schronisku dodało sił. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną.
Kiedy na
chwilę wyjrzało słońce, humory zaraz się poprawiały. Zwłaszcza, że w oddali
była widoczna Śnieżka, która niestety musiała poczekać.
Kolejnym etapem wyprawy po Sudetach były Góry Stołowe. Pogoda tego dnia była już znacznie lepsza, co znacząco
wpływało na widoczność. Można było popatrzeć na stronę Czeską.
My
ruszyliśmy do Błędnych Skał. Wąskie , ciemne labirynty z kamieni poukładanych, jak gdyby je ktoś tutaj przyniósł i
wzniósł oryginalne budowle. Po wyjściu, przyjemnie jednak było pogrzać się w
słońcu. Tym razem stacjonowaliśmy na bocznicy w Jeleniej Górze. Była
to chyba najlepsza z bocznic kolejowych. Cicha, mały ruch. Mogliśmy nawet robić
„ognisko” – grilla. Było wesoło. Sudety poznaliśmy chociaż troszeczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz